Nie ma to jak pierogi po ciężkim dniu...
Dziś, podobnie jak wczoraj, piękna pogoda. Na bezchmurnym niebie słońce ,,szczerzy się" do nas, a konie patrzą pogardliwym wzrokiem, natomiast wiewiórki...no ładnie pozują. Tym razem spotkałyśmy się o 14:00. Na początku poszłyśmy do najcudowniejszego miejsca w mieście, gdzie zawsze jest chłód, słychać głos natury i płynie rzeczka - Pod Mostem... ach! ten odgłos przejeżdżających nad twoją głową samochodów i widok brudnego strumyka. Po omówieniu moich postów, wygrzebałyśmy się z naszego Ulubionego Miejsca i poszłyśmy do Biedronki na lody. Rowery zostawiłyśmy na ,,parkingu" i z prowiantem, dyskretnie zakradłyśmy się za sklep, by tam w spokoju zjeść. Jaki czas później postanowiłyśmy, że pojedziemy pod inny most, bo podobno jest tam ciekawie. Może być, to tylko ,,pare" kilometrów...taaa....zziajane w upale gadałyśmy z końmi, które patrzyły na bloggerkę z pogardą. Dalej jechałyśmy (dosłownie) przed siebie - kończąc w jakiś chaszczach. Droga polna zostawiła ślady na naszych nogach. Po drodze moja przyjaciółka miała problem z koszykiem... Jej rower przewrócił się na mój i zdałyśmy sobie sprawę, że koszyk w jej Halince (później wyjaśnię) jest zepsuty, więc naprawiłam go - bloggerka dopingowała. Po jakimś czasie zrobiłyśmy postój koło rzeczki i tam z nudów ochrzciłam nasze rowery: Mój-Ferduś, przyjaciółki-Halinka, a bloggerki- Boczek. {miesiąc wcześniej ochrzciłam nartniki - Łaziwody, a pijawki-Chlejofleje, ponieważ stare nazwy były nudne}. Na tym przygody się nie skończyły...gdy byłyśmy blisko wyjścia z pól okazało się, że z jednej strony jest głęboki rów, a z drugiej ostre krzaczory. Słońce daje się we znaki, a trawa i rożne stworzonka z premedytacją piją naszą krew. Niespodziewanie znalazłyśmy wyjście, które miałyśmy od początku pod nosem. W prawdzie było trochę zarośnięte, ale ,, Co tam. Wszystko mi teraz jedno...". Wykończone, jedną nogą w grobie, prawie potrącone, dotarłyśmy do znajdującego się najbliżej domku bloggerki. Tam wypiłyśmy wodę z cytryną i dopracowywałyśmy projekt z angielskiego. Zadzwoniła mama [ jestem sama na chacie - mamy nie ma, ojciec za granicą] i pyta się czy nie przeszkadzałoby mi, gdyby została u ciotki i wujka jeszcze jeden dzień. Odpowiedź oczywista - zostań, nie ma problemu... Siedemnasta trzydzieści - muszę wracać, ale nie sama. U mnie, razem z przyjaciółkami, najpierw pogadałyśmy z Marianem, Ferdkiem, Edkiem, Tomciem i Steranią - moimi małymi gąskami. Później przyszła babcia i podała nam smażone pierogi. Były takie pyszne. Postaram się ten smak opisać jak najlepiej - były idealnie wypieczone, ich wnętrze wypełnione świeżymi ziemniaczkami, a ilość przypraw współgrała z całością. Tylko pozazdrościć. Na koniec deser z soczystych truskawek z ogródka na końcu mojego podwórka. Zakończyło się na niezapomnianym tekście mojej babci na temat tego, że jestem ,, za biała". Przyjemny dzień. Na jutro planujemy grilla. zapowiada się, jak zwykle, spontanicznie !
Głupie teksty z tego dnia:
[moja babcia] ,, (...) nacycniki !"
[ja/przyjaciółka] J- ja/ P-imię, przyjaciółka/ B- bloggerka
P- Pojade po pierogach.
J- Nie wypada jeździć po jedzeniu ! (ma na myśli, że ona przejedzie rowerem po pierogu)
P- Ok. Po zjedzeniu pierogów pojadę gdzieś.
J- A gdzie jest Gdzieś?
P- Gdzieś jest daleko.
J- Jak Daleko?
P- No to jest blisko.
B- Ale gdzie jest Blisko?
J- Może jest taka miejscowość - Blisko.
P- No to pojade tam.
J- A gdzie jest Tam?
P- Tam jest tam, gdzie jest pomiędzy Daleko, ale za- Blisko. Tak, że nie jest ani tam, ani tam, tylko....co ja...
PS Nie dowiedziałyśmy się gdzie jest Tam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz