Muzyka

sobota, 13 czerwca 2015

11. Podkarpackie się pali.

Palące słońce

Moja sobota... spokojnie patrzę na sufit leżąc w łóżku, nagle dzwoni ten złom (telefon zastępczy) i mama mówi, że kupuje mi spodenki. Byłam wściekła - od kilku dni obiecywała, że pojedziemy razem i wybiorę sobie. Pojechała beze mnie - norma. Po wczoajszym grillu nie tknęłam pieprzu i soli. Na obiad zrobiłam mielone. Wyszły idealnie, ale mama ich nie tknęła. Za to dziadek się nimi zajadał :) [jak przystało na ,,tata zamiast tata"]. Po obiedzie pomagałam zrywać truskawki babci. Myślę, że było grubo po 40'. A pewien osobnik nie nosi spodenek nawet w takiej temperaturze. Wracając - myślałam, że zdechnę w tych krzakach wymazana truskawkami. Wytrzymałam i najadłam się poziomkami. Może nawet trochę się opaliłam. To nie był koniec - przyszło największe zło i zmora mieszkańców tych terenów - Oliwka. Idzie gdzie chce, robi co chce. Mnie się na szczęście boi, bo jak wlazła mi do pokoju...ooo to się działo. Kazałam jej wszystko odłożyć na miejsce, palnęłam jej kazanie i zabroniłam kiedykolwiek wchodzić na Mój Teren.  W jej ,,wizycie" był plus - mama zrobiła wodę z cytryną i miętą z naszego ogródka. Była pyyyyszna. Później gniotłam truskawki na dżem. I LOVE DŻEM! Trochę mi się nudziło, ale dostałam zlecenie: rozwieś pranie. Lubie wieszać mokre ciuchy. To od zawsze moja fucha. Następnie poszłam do pokoju, usiadłam przed laptopem, weszłam na mazurandfriends, kliknęłam na ,,nowy post" i zaczęłam pisać. Dalej już możesz się domyślić co się działo.
Głupich tekstów nie ma, bo jest sobota - dzień, w którym nie nadużywam mózgu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz