Dzień I
Jechaliśmy długo...Jedliśmy na stacji benzynowej, a w ziemniakach były włosy ! Dobra, jesteśmy na miejscu i...jemy w piwnicy. Mało tego - pomyliliśmy paprykę - to zielone to była papryczka chiri. Piekło w gębie. W nocy nie spałyśmy, bo było nas w pokoju 13 i część mówiła, że nie wolno się odzywać i używać telefonów, bo im to przeszkadza. Godzina 0:00 one drą mordy i piszą smsy. Razem z Pati i Mati próbowałyśmy spać na zmianę, ale kiedy wykończona mówiłam do jednej z dziewczyn, że by nie podchodziła z tą pastą, wysmarowała mi całą rękę. I w taki oto sposób spałam od 5 coś do 6:00. ,,Niektóre osobniki" też zostały wysmarowane i miały histerię, ale i tak wszyscy ją kochają - wszyscy czyli nikt, ale głupich nie trzeba się bać. Tak nas męczyły, że poprosiłyśmy o oddzielny pokój. Udało się, ale nasza BAAAARRRDZOOO udawana przyjaciółka nazwała nas Sztywne. Co ona o nas wie ?! Sama jest sztywana (i wygląda XD) jak deska. Jako, że deskę lubi pani Cham Chamskości - ,,Obuwie Węgierskie" (wpisz na tłumaczu jak jest ,,obuwie" po Węgiersku) - starsze dziewczyny nie mają prawa nas lubieć. Na szczęście nie wszystkie były takie głupie. Trudno się mówi. My takie durne ie jesteśmy - i tak zapomną. Dość o tym teraz - Co robiliśmy ? Może coś te dni pomieszam, ale to nie ma znaczenia. Ważne co się działo.
Rano po dziwwwwnym śniadaniu pojechaliśmy naszym autobusem do parku linowego. Surprise - będziemy szukać po lesie pudełek ( w mojej głowie WTF ?!). Oczywiście poszłyśmy na pierwszy ogień. Wymieszali nas ze starszymi chłopcami, ale Mati została ze mną. Było po 6 osób - nauczycielka, 2 chłopców i 3 dziewczyny. Dostaliśmy GPSy i w drogę - nasza drużyna wystartowała ostatnia, bo musiały być odstępy czasowe. Mieliśmy wypoczywać i co ? Pięć pudełek do odnalezienia, a do tego liczą nam czas. Jakimś cudem się udało, ale ostatnie pudełko z kawałkiem układanki było NA SZCZYCIE GÓRY ! Nauczycielka powiedziała w połowie drogi, że zaczeka i sami przedzieraliśmy się przez te chaszcze. Chłopcy byli mili i może dzięki temu jeszcze żyjemy. Drużyna ,,Lwów" zajęła II miejsce. Zabrakło nam 4 minut. Szkoda. Później można było pochodzić na linach. Podobało mi się. Troche się pozdzierałam, ale szło mi całkiem dobrze. Miałam w planach razem z Mati iść na trudniejszy i wyżej położony tor, ale gdy jedna z opiekunek zawisła i kuzynka Mati - uwielbiana przez wszystkich Maczka - musiała ją uratować....odechciało nam się. Po wielu godzinach poszliśmy pozwiedzać ruiny zamku. Było ładnie, ale nie miałam sił. Wruciliśmy wykończeni. Z prysznicami też było ciekawie, ale tego nie będe opisywała. Po kąpieli do pokoju. Gadanina i po północy spanie. Łóżka twarde....a w kącie stai faraon ! Tak...faraon Ferdynand. W prawdzie był z kartonu i pudełek po cipach (czyli po Węgiersku - butach) - bałam się go...no tylko przez godzinę, bo spałam twrzą do niego zwróconą. Później stał sie naszym najlepszym przyjacielem. Reszta w następnym oście. Do zob--- do napisania ;D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz